sobota, 4 maja 2013

Wspomnienia z Tanzanii, część III




19 lipca 2012r.

Rano droga prowadzi przez moorland. Fajnie ta trasa jest podzielona, schroniska są zbudowane w miejscach, gdzie kończy się dany obszar roślinności, więc każdego dnia jest się jakby w innym otoczeniu przyrodniczym.

Wychodzi słońce, w oddali widać wierzchołki Kili (są trzy- my idziemy na ten najwyższy).


 Idziemy najpierw tylko z przewodnikami-asystentami, wiec zamiast iść wolno, pędzimy. Trochę się męczę, kijki też by mi się przydały. Potem dogania nas główny przewodnik i dziwi się dlaczego tak pędzimy. A to przecież przewodnik-asystent nadawał tempo. Od tego momentu zaczynamy iść ślimaczym tempem. Po drodze Godfrey opowiada mi różne ciekawostki. Pokazuje nam seneszie i inne rośliny, charakterystyczne dla tej wysokości.


Nie robi to na nas zbyt wielkiego wrażenia, bo takie coś już wcześniej widzieliśmy w górach w Etiopii. Widzimy też pięknego zielonego ptaka z długim cienkim ogonkiem, który siedział na krzaku tuż przy drodze, jakby specjalnie pozując do zdjęć. Śmiałam się, że to tresowany ptak, który ma urozmaicać turystom drogę.






Godfrey uczy nas też podstaw suahili. Na zapytanie „mambo?” mamy odpowiadać „poa” (odpowiednik zwrotu „how are sou”). Po drodze widzimy leżący przy drodze, taki jakby wózek w kształcie noszy. Pytamy Godfreya co to, mówi że to dla osób które trzeba znosić, tak jak podejrzewaliśmy. Później na trasie widzimy więcej takich noszy. Na szczęście nie widziałam takiego czegoś w użyciu. Widzimy też kilka lądowisk dla helikopterów, które też wykorzystuje się do transportu chorych.

Docieramy do Horombo na wysokości 3780m.





Wim pędzi dziś i dużo wcześniej dociera do obozu i dostaje inny domek. My zostajemy zakwaterowani z dwójką Austriaków, którzy mieli dzień aklimatyzacyjny, z którego my zrezygnowaliśmy.


Wyczytałam, że bez sensu taka aklimatyzacja, bo schronisko jest za nisko, i spędzany tu dodatkowy dzień praktycznie nic nie daje. Geofrey później mówi mi że nie można tego dnia spędzić w schronisku położonym wyżej bo nie ma tam ujść wody. Jak się dowiadujemy w następnym schronisku już nie dostaniemy wody do mycia. Jakoś średnio to nas wzrusza. Wodę do picia mają zabrać dla nas tragarze.

Po krótkim odpoczynku udajemy się na wycieczkę do Zebra Rock.




To ma służyć też aklimatyzacji, bo wchodzimy trochę wyżej. Skała ciekawa, taka w paski biało- brązowo- czarne. Przy czym okazuje się, że Wim został „poproszony” przez ekipę o rozważenie, czy nie chciałby zrobić trasy w 5 dni, tak jak my i zgodził się. Bardzo mnie to cieszy, choć dziwi mnie takie podejście Afrykańczyków. Wracamy do obozu, jemy i idziemy spać.

Ze względu na pitą litrami wodę, muszę znowu wstawać do toalety w środku nocy. Śpię słabo. Może dlatego, że zaczynam brać Diuramid na chorobę wysokościową a to podobno skutek uboczny.

Poranek przebiega według tego samego scenariusza, jesteśmy budzeni i otrzymujemy ciepłą wodę do mycia, po pół godzinie otrzymujemy zestaw herbaciano-kakaowy. Nieważne, że za następną chwilę jemy śniadanie i znowu dostaniemy ten sam zestaw. Jak się okazuje, Austriacy są budzeni pół godziny później i nie dostają do domku zestawu herbacianego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz