Poniżej kilka zdjęć ze wspaniałego dnia w Gliniankach:
Nieodłączny Ćwirk:
Relaks pod dębem. tudzież innym drzewem na którym rosną żołędzie ( było ich mnóstwo na ziemi):
Nad wodą tłumy:
Obiadek:
Lektura:
Wieczorny spokój:
i sielanka:
sobota, 22 czerwca 2013
sobota, 25 maja 2013
Noc muzeów - Warszawa 2013
Po raz pierwszy w życiu tego dnia piję legendarną bubble tea, muszę więc o tym wspomnieć na blogu:
Niestety nie zachwycił mnie ten rodzaj napoju, dobre do spróbowania na jeden raz. Przed rozpoczęciem zwiedzania idziemy na kolację do brazylijskiej restauracji. Oczywiście w karcie, co podobno typowe dla lokali południowoamerykańskich, królowało przede wszystkim mięso w przeogromnych ilościach. Ja zamawiam placek z gulaszem ( nie wiedziałam, że gulasz to potrawa brazylijska ;-). Danie tłuste i kaloryczne, a ja właśnie na coś takiego mam ochotę.
Następnie przepełnionym tramwajem udajemy się na Stadion Narodowy. Mam wrażenie, że wszyscy chcą go zobaczyć tego wieczoru. Na szczęście, jak już udaje nam się znaleźć wejście na płytę, okazuje się, że w ogóle nie trzeba stać w kolejce ( kolejka jest tylko do zwiedzania z przewodnikiem, ale my nie mamy na to czasu). Można sobie pochodzić po płycie i posiedzieć na widowni. Stadion ogromny.
Następnie wzdłuż Wisły udajemy sie do Zamku Królewskiego. Tutaj już jest kolejka, ale idzie dosyć szybko, nie patrzyłam na zegarek ale wydaje mi się, że na wejście do zamku czekalismy ok. 30 minut.
Ja lubię wnętrza Zamku, a nie byłam tam wieki całe, tak że zwiedzam z przyjemnością.
Następnie udajemy się do Teatru Polskiego, oferują tam możliwość zwiedzania kulisów teatru, co wydaje się ciekawe.
Czekamy chwilkę na wejście, oprowadzanie ma trwać ok. 30 minut ale bardzo się przedłuża. Między innymi oglądamy monolog Andrzeja Seweryna stojąc tuż obok niego na scenie.
Generalnie wszyscy tam są bardzo mili, zaangażowani i widać było, że chcą pokazać się od najlepszej strony. Zwiedzenie kulisów teatru było bardzo ciekawe. W międzyczasie robi się już bardzo późno i kierujemy się w stronę domu. Chcę jeszcze jednak bardzo zobaczyć Łazienki, bo podobno są ładnie oświetlone a że mamy po drodze, więc tuż przez 2 a.m wstępujemy i tam. Jak się okazuje główne alejki oświetlone są zniczami, ale jest bardzo ciemno. Moim zdaniem trochę za ciemno.
Ja dobrze znam Łazienki i mogę chodzić tam nawet po ciemku, ale dla osób niezorientowanych w topografii, może to być niezłe wyzwanie. Docieramy do Pałacu na Wodzie, którego już właściwie nie można zwiedzać, ale miły pan ochroniarz wpuszcza nas jeszcze dodatkowo. Padnięci wracamy do domu.
niedziela, 5 maja 2013
Długi weekend majowy 2013...
.....rozpoczął się trzydniowym wyjazdem do Krakowa.Śpimy w hotelu w samym centrum żydowskiego Kazimierza.
W niedzielę wybraliśmy się do Wadowic. Niestety pogoda zdecydowanie nie dopisała, trochę padało, zrobiło się zimno, co nie pozwoliło się delektować atmosferą miasteczka.
Wystawa tymczasowa dotycząca Jana Pawła II, znajduje się obecnie w budynku po lewej stronie kościoła, gdyż dom rodzinny Papieża jest w renowacji. Trochę mało eksponatów, spodziewałam się czegoś więcej.
Widok na kościół i dom w którym Wojtyłowie wynajmowali mieszkanie stojący 10 metrów od kościoła.
Liczyłam na kremówkę papieską z cukierni o której wspominał Papież, niestety nie wiedziałam że nie ma już po niej śladu. Jest za to kilkadziesiąt miejsc gdzie można kupić kremówki, no ale to nie to samo. Tutaj miejsce, gdzie się kiedyś znajdowała cukiernia.
A kilka dni później byłam na imieninowym ognisku, był ćwirk:
przyjęcie i kiełbaski, padało tylko trochę.
Bardzo podoba mi się pobliska uliczka ze starymi sklepami.
Oczywiście nie mogło zabraknąć kolacji w stylu żydowskim. Nie pamiętam już niestety nazwy potrawy, ale to mieszanina kilku rodzajów mięs, niczego sobie.
No i wizyty na starym cmentarzu żydowskim:
W niedzielę wybraliśmy się do Wadowic. Niestety pogoda zdecydowanie nie dopisała, trochę padało, zrobiło się zimno, co nie pozwoliło się delektować atmosferą miasteczka.
Wystawa tymczasowa dotycząca Jana Pawła II, znajduje się obecnie w budynku po lewej stronie kościoła, gdyż dom rodzinny Papieża jest w renowacji. Trochę mało eksponatów, spodziewałam się czegoś więcej.
Widok na kościół i dom w którym Wojtyłowie wynajmowali mieszkanie stojący 10 metrów od kościoła.
Liczyłam na kremówkę papieską z cukierni o której wspominał Papież, niestety nie wiedziałam że nie ma już po niej śladu. Jest za to kilkadziesiąt miejsc gdzie można kupić kremówki, no ale to nie to samo. Tutaj miejsce, gdzie się kiedyś znajdowała cukiernia.
W samym Krakowie mamy okazję zaobserwować jako dodatkową atrakcję- trasę maratonu biegnącą przez same centrum. Trochę pogoda nie dopisała biegaczom, bo kropił deszcz.
Wybieramy się też oczywiście na Wawel. Ponieważ jest poniedziałek i wstęp na niektóre wystawy jest bezpłatny, to nawet udaje nam się załapać na dwa OSTATNIE (wow) bilety na wystawę " Wawel Zaginiony".
Wchodzimy też do Smoczej Jamy, która według informacji na stronie internetowej miała być zamknięta, ale nie wiadomo dlaczego można ją jednak zwiedzać. I dobrze.
Przechodziliśmy też obok okna Papieża :
Miły lunch na Rynku tuż przed odjazdem :
Weekend bardzo fajny, udało nam się skorzystać zanim pogoda całkowicie się zepsuła.A kilka dni później byłam na imieninowym ognisku, był ćwirk:
przyjęcie i kiełbaski, padało tylko trochę.
sobota, 4 maja 2013
Wspomnienia z Tanzanii, część X
26 lipca 2012r.
Rano chcemy wyjechać jak najszybciej ale coś nie możemy się dogadać z naszym kucharzem i przewodnikiem, tak więc wyjeżdżamy jako jedni z ostatnich.
Widzimy samotnego bawoła, małpy a także wielkiego krokodyla płynącego rzeką.
I rzeczywiście wynurza się z trawy jak feniks. To jedno z najbardziej niesamowitych wydarzeń podczas safari. Gepard leniwie się przemieszcza. Liże łapkę. Potem znika i nagle widać go na gałęzi krzaku. Patrzy prosto na nas. Niesamowite.
I wielkie stado lwów. Musze powiedzieć że lwy najładniej się zaprezentowały podczas naszego safari, oprócz pierwszego dnia były wszędzie, w dużych ilościach i ciekawych sytuacjach.
Hipopotama. Żyrafę. Znowu hipopotamy. Stado zebr.
Hipopotama. Żyrafę. Znowu hipopotamy. Stado zebr.
I cos niesamowitego zaczyna się dziać. Tamte zwierzęta już nam się opatrzyły, a w pewnym momencie zbliżamy się do grupki samochodów. Nic nie widzimy.
Kierowca mówi, że był tu gepard. Upolował cos sobie (rzeczywiście tuż przy drodze leży nadgryziona antylopa) i musiały spłoszyć go samochody.
Kierowca mówi, że był tu gepard. Upolował cos sobie (rzeczywiście tuż przy drodze leży nadgryziona antylopa) i musiały spłoszyć go samochody.
Stoimy chwilę i już właściwie mamy odjeżdżać, kiedy Delphine nagle krzyczy, że widzi geparda.
I rzeczywiście wynurza się z trawy jak feniks. To jedno z najbardziej niesamowitych wydarzeń podczas safari. Gepard leniwie się przemieszcza. Liże łapkę. Potem znika i nagle widać go na gałęzi krzaku. Patrzy prosto na nas. Niesamowite.
Niestety nie zdążam zrobić zdjęcia. Mam takie kiedy już prawie zeskakuje.
Ale to zadziwiające w jaki sposób te dzikie i przecież płochliwe zwierzęta się zachowują, nie zwracając żadnej uwagi na turystów w samochodach, którzy przecież są swojego rodzaju intruzami.
Kierowca zabiera nas do visitors center.
Nie podoba mi się tam na początku. Duży kompleks ze wzgórzami na które można się wdrapać.
Ze wzgórz widać tylko domy, tak jak by się nie było w parku narodowym, ale nie wiem gdzie, na jakiejś wiosce. Potem jesteśmy oprowadzani, w formule, że robimy migrację po centrum. Nawet to ciekawe bo pokazuje co tu zrobiono i jak park funkcjonuje.
Fajne jest to że jest tam mnóstwo hiraxów, które nas obserwują bezczelnie z bliska ze wszystkich stron.
Jest też pająk i legwan. I żółty ptaszek.
Podsumowując, to było ciekawe.
Nie podoba mi się tam na początku. Duży kompleks ze wzgórzami na które można się wdrapać.
Ze wzgórz widać tylko domy, tak jak by się nie było w parku narodowym, ale nie wiem gdzie, na jakiejś wiosce. Potem jesteśmy oprowadzani, w formule, że robimy migrację po centrum. Nawet to ciekawe bo pokazuje co tu zrobiono i jak park funkcjonuje.
Fajne jest to że jest tam mnóstwo hiraxów, które nas obserwują bezczelnie z bliska ze wszystkich stron.
Jest też pająk i legwan. I żółty ptaszek.
Podsumowując, to było ciekawe.
Potem wracamy do obozu na obiad. Jest naprawdę dobry, dostajemy duży talerz z frytkami, surówką, szaszłykami ….i oczywiście naleśnikami. I sałatkę owocową. Nawet Wim, który nie je owoców na wyjazdach, na nią się skusił.
Wyjeżdżamy do Ngorogoro. Wszyscy mówili że nocleg na brzegu krateru jest ciężki, bo jest zimno. Rzeczywiście, jak zajeżdżamy robi się zimno. Natychmiast nakładam na siebie wszystkie swoje ciuchy i jakoś udaje mi się przetrwać wieczór. I noc. Coś znowu nie możemy się dogadać z kierowcą, o której jutro rano wyjeżdżamy.
Wyjeżdżamy do Ngorogoro. Wszyscy mówili że nocleg na brzegu krateru jest ciężki, bo jest zimno. Rzeczywiście, jak zajeżdżamy robi się zimno. Natychmiast nakładam na siebie wszystkie swoje ciuchy i jakoś udaje mi się przetrwać wieczór. I noc. Coś znowu nie możemy się dogadać z kierowcą, o której jutro rano wyjeżdżamy.
Rano jest szaro i zimno.Kierowca strasznie się grzebie. Jesteśmy już spakowani, namioty zwinięte. A on łazi w kółko i nie zwija swojego. Po czym odjeżdżamy i ten namiot zostaje, nawet w sumie się nie zapytaliśmy o co chodzi.
Załatwiamy formalności wjazdowe i zjeżdżamy na dół krateru. Pogoda nie jest zachęcająca. Jest duża mgła, praktycznie nic nie widać. Trochę to rozczarowuje.
Kiedy jednak zjeżdżamy na dół, znajdujemy się jakby pod mgłą. Nie na darmo miejsce jest określane jako niesamowite. Wkrótce okaże się, że to był w sumie najpiękniejszy dzień z całego safari.
Kiedy jednak zjeżdżamy na dół, znajdujemy się jakby pod mgłą. Nie na darmo miejsce jest określane jako niesamowite. Wkrótce okaże się, że to był w sumie najpiękniejszy dzień z całego safari.
Ngorogoro jest zamkniętym miejscem, z którego zwierzęta nie mogą się wydostać, ma ok. 20 km szerokości z każdej strony. Żyje tam czarny nosorożec, który jest na wymarciu. Jak się okazuje jest bardzo na wymarciu, bo przewodnik mówi że w całym kraterze jest ok. 14 sztuk nosorożców i w sumie widzimy tylko dwa, z oddali, praktycznie jako dwie szare kropki, nie mniej jednak można powiedzieć że widzieliśmy black rhino. Dno krateru jest płaskie, prawie całe w formie sawanny, tylko niewielka część to las.
Widzimy samochody i duże grupy stada zwierząt. W końcu zjeżdżamy na dno. Czegoś takiego właśnie brakowało w Serengeti, gdzie cała migracja nie odbywała się niestety w miejscach które odwiedziliśmy.
Jeździmy sobie pośród tych zwierząt, w końcu ciekawa scenka lwa z lwicą, którzy jak powiedział kierowca są w honeymoon.
Jeździmy sobie pośród tych zwierząt, w końcu ciekawa scenka lwa z lwicą, którzy jak powiedział kierowca są w honeymoon.
Widzimy też pierwsze hieny. Po tym co widzieliśmy wcześniej hieny nie są zbyt atrakcyjne, no ale że wcześniej ich nie spotkaliśmy to bardzo nas cieszy ten widok.
Jest mnóstwo wildebeest. Tak jak to się ogląda na zdjęciach i filmach przyrodniczych. Tak jak to mówi kierowca, możemy obserwować mieszankę samochodów i zwierząt, bo aut z turystami jest naprawdę sporo.
Jest mnóstwo wildebeest. Tak jak to się ogląda na zdjęciach i filmach przyrodniczych. Tak jak to mówi kierowca, możemy obserwować mieszankę samochodów i zwierząt, bo aut z turystami jest naprawdę sporo.
Zjeżdżamy na postój do toalety. Zaczepia nas grupka Masajów, którzy coś tam próbują sprzedać. Pokazują mi słonia pośród drzew. Sama bym nigdy nie zobaczyła, tak się zlewa z otoczeniem.
I tak sobie jeździmy pośród gnu, zebr, hien, strusi i antylop.
Aż nagle po prostu umarłam z zachwytu. Natrafiamy na stado żurawi koroniastych. Ja o żurawiu czytałam jeszcze będąc w podstawówce. Zapamiętałam go dobrze, bo był na okładce książki Ady Wińczy, było też piękne zdjęcie w środku, kolorowe. Co w tamtych czasach było czymś wyjątkowym. Normalnie chcę się rozpłakać ze szczęścia. Ptaki są trochę daleko, jednak udaje mi się zrobić fajne zdjęcie. Normalnie osiągam chyba apogeum szczęścia. Ahhhhh.
Aż nagle po prostu umarłam z zachwytu. Natrafiamy na stado żurawi koroniastych. Ja o żurawiu czytałam jeszcze będąc w podstawówce. Zapamiętałam go dobrze, bo był na okładce książki Ady Wińczy, było też piękne zdjęcie w środku, kolorowe. Co w tamtych czasach było czymś wyjątkowym. Normalnie chcę się rozpłakać ze szczęścia. Ptaki są trochę daleko, jednak udaje mi się zrobić fajne zdjęcie. Normalnie osiągam chyba apogeum szczęścia. Ahhhhh.
Jedziemy dalej. Tuż obok drogi, dosłownie w miejscu, gdzie droga przekształca się w trawę leży lew. Nie wiem dlaczego tam leży, miejsce niezbyt wygodne i wokół pełno samochodów, no ale kto zrozumie lwa.
Jesteśmy naprawdę w dużym tłumie samochodów, po prostu zrobił się korek. Nagle na drogę przed nami wychodzą trzy lwy. Idą rządkiem, przechodzą dosłownie pól metra od samochodu. A chwile za nimi jeden pojedynczy. Niesamowite.
Przejeżdżamy następnie koło sadzawki przy której śpi ponad 10 hipopotamów koło siebie. Widok niesamowity, choć są trochę daleko.
Jedziemy na lunch do specjalnego miejsca. Parking wygląda jak przy centrum handlowym gdzieś w dużym mieście. Kilkadziesiąt samochodów.
Wysiadamy i dostajemy lunch w pudelkach. Jest tu mnóstwo ptaków, które z powietrza i ziemi próbują wykraść jedzenie.
Wysiadamy i dostajemy lunch w pudelkach. Jest tu mnóstwo ptaków, które z powietrza i ziemi próbują wykraść jedzenie.
Mam jeszcze nadzieje, ze może wpadniemy gdzieś na nosorożca, facet niby szuka przez krótkofalówkę informacji ale chyba mu się już znudziło to jeżdżenie i pyta się czy wracamy. Jeszcze widzimy kilka żurawi koroniastych oraz lwy, które leżą do góry brzuchem. Facet mówi że w ten sposób wygrzewają się po zimnej nocy.
Co jak co ale trzeba stwierdzić, że nasz kierowca naprawdę zna się na zwierzętach, potrafi odpowiedzieć na każde pytanie. Ale pytania tez juz sie skoncza, bo pelni wrazen opuszczamy park.
Co jak co ale trzeba stwierdzić, że nasz kierowca naprawdę zna się na zwierzętach, potrafi odpowiedzieć na każde pytanie. Ale pytania tez juz sie skoncza, bo pelni wrazen opuszczamy park.
Subskrybuj:
Posty (Atom)