Zapiski z podróży:
22.03.2009
Stambuł -lotnisko ( jedziemy liniami Turkish Airlines z przesiadką w ich stolicy).
22.03.2009
Stambuł -lotnisko ( jedziemy liniami Turkish Airlines z przesiadką w ich stolicy).
Terminal nowoczesny ale pojawiają się akcenty indyjskie. Obserwujemy ludzi w tradycyjnych indyjskich szatach np. pana czytającego książkę w hindi. Samolot do Dehli bardzo nowoczesny, jeszcze nigdy takim nie leciałam. A co najważniejsze jest tylko w 1/3 zapełniony, tak więc można wybierać sobie miejsca. Pierwszy raz lecę mając w siedzeniu z przodu monitor telewizyjny.
23.03.2009
Lądowanie w Dehli. Odprawa mija sprawnie i szybko udaje nam się złapać taksówkę. Niestety wkrótce trafiamy na bandę oszustów, którzy wożą nas po podrobionych biurach rzekomo oferujących bilety kolejowe itp. Tracimy pół dnia i dużo nerwow, zanim udaje nam się trafić na stację, gdzie kupujemy bilety na pociąg. Udaje nam się wcisnąć do planu Jaipur więc tam najpierw jedziemy.A potem do Agry i Varanasi. Czyli tydzień mamy dopracowany.
Lądowanie w Dehli. Odprawa mija sprawnie i szybko udaje nam się złapać taksówkę. Niestety wkrótce trafiamy na bandę oszustów, którzy wożą nas po podrobionych biurach rzekomo oferujących bilety kolejowe itp. Tracimy pół dnia i dużo nerwow, zanim udaje nam się trafić na stację, gdzie kupujemy bilety na pociąg. Udaje nam się wcisnąć do planu Jaipur więc tam najpierw jedziemy.A potem do Agry i Varanasi. Czyli tydzień mamy dopracowany.
Dehli jest straszne, jak okropnie jest się tu poruszać, te dzikie tłumy, wszyscy się kręcą po ulicy, zaczepiają,kłębią się. Trzeba iść ulicą, uważać na maksa, co sprawia, że tempo poruszania się jest 5 metrów na godzinę. Ciężko byłoby przyjechać tu samemu.
24.03.2009
Jaipur.
Jaipur.
Wczoraj w nocy przyjechaliśmy z Dehli. Padałam z nóg. Wkurzyłam się, bo oczywiście daliśmy się nabrać i wywieźć nie tam gdzie chcieliśmy dale dzięki (!) LP znaleźliśmy fajny hotel.
Wczoraj po raz pierwszy w życiu widziałam małpy na wolności i inne mniejsze zwierzaki. Generalnie super widok jak się wygląda przez okno z pociągu. Pola miejscami takie jak u nas, ale krzątają się na nich ludzie ubrani w szaty intensywnie kolorowe i to wygląda NIESAMOWICIE.
Wieczór
cały dzień na nogach. Rano widok zapierający dech w piersiach.- za oknem czerwone magnolie i zielone fruwające papugi. Rano znowu się załamałam - idąc ulicami miałam 1 000 000 000 propozycji podjechania rikszą. Egzotyka MILION. Co 5 minut by się chciało robić zdjęcie. Upał, gorąco i dlatego tak dobrze się czuję. Jadłam mandarynki, banany i piłam po raz pierwszy LASSI.
25.03.2009
Podróż do Agry. Druga podróż pociągiem ale o wiele bardziej szokująca- pociąg zakurzony, tłumy Hindusów śpiących po dwóch na siedzeniach. Zajmuję miejscówkę na górze w przejściu. Zadziwiające jest to że nie przeszkadza to tak bardzo, bo przechodzący Hindusi wrzeszczący "ciaj" są niżsi i poza moim zasięgiem.
Zajeżdżamy do Agry- upał, dworzec zaniedbany. Bierzemy rikszę i facet zawozi nas do wybranego hotelu- znowu mamy szczęście. Pokój i warunki takie sobie ale z dachu jest piękny widok na TAJ MAHAL. Jutro się tam wybieramy o świcie przed wschodem słońca.
Idziemy jeszcze do parku- małpy, pawie, papugi i inne stworzenia wszędzie naokoło. UWIELBIAM taką egzotykę. Piłam lassi bananowe.
26.03. 2009
O świcie wizyta w Taj Mahal. Chcemy załapać się na wschód słońca. O 6 jesteśmy przy bramie a wschód ma być o 6.30. Jest już jasno. Budynek jest piękny ale ten wschód nie rzuca na kolana. Spędzamy tam trzy godziny. Potem jedziemy do Fort Agra. Nie chce mi się łazić, kręcę się trochę a potem siadam na schodach. Podchodzi facet i pyta: 'one picture"? Myślę że on chce żeby mu zrobić zdjęcie, a tu się okazuje, że on chce zrobić swojej rodzinie zdjęcie.....ze mną. Potem w tej samej sprawie przychodzi facet z żoną, potem matka z dzieckiem. FAJNE UCZUCIE ;-).
28.03.2009
Wczoraj mieliśmy wycieczkę do Mathury. JEZU jak mi się nie chciało tam jechać. Pociąg mieliśmy o 6.00 więc pobudka była o świcie. Na szczęście było ciekawie. Bogato i wiele świątyń, a ja się spodziewałam dziury zabitej dechami. Widać pieniądze płynące od krisznowców. W okolicznej miejscowości mieliśmy odwiedzić jakąś świątynię. Też się spodziewałam jakiejś małej budki a tu wielka marmurowa świątynia prawie jak Taj Mahal.
Wszystkie te ąsramy wypasione jak nie wiem co -najładniejsze budowle w całym mieście. W okolicy "dzień dobry" to "hari kriszna" . Powoli Indie przestają szokować i wszystko staje się normalne. wczoraj widziałam Rosjanina z walkmanem. Zastanawiam się jak to jest skuteczne- bo niby odgradzasz się od tego zgiełku ale jednocześnie nie jesteś w stanie brać udziału w walce o przetrwanie na ulicy.
Wieczór.
Poszliśmy do kina. Film boliwoodzki był niesamowity. Na zmianę bili się, śpiewali i tańczyli. Trwał ok. 3 godziny. W środku seansu film jest przerywany i jest ok. 15 min przerwy. Niestety nie było w kinie prawie nikogo i nie można było poczuć tej atmosfery ( śpiewanie, klaskanie) o której słyszałam. Potem spędziłam zachód słońca na dachu gapiąc się na Taj Mahal. Z jednej strony Taj, z drugiej miasto i śpiewy muzułmańskie ( bardzo głośne), dobiegające ze wszystkich stron.
Potem jadłam zupę w naszym hotelu i jak powiedziałam, że chcę płacić, to facet się pyta " a ile to miało być?" . Oni mnie rozśmieszają do łez. Indie dostarczają tyle wrażeń, że głowa nie przyjmuje już nic innego.
29.03.2009
Dojeżdżamy właśnie do Varanasi. Noc w pociągu minęła spokojnie. Jestem już przyzwyczajona do takich atrakcji po podróżach koleją transsyberyjską. Klimatyzacja działa ostro, nie lubię tego. Siedzę owinięta prześcieradłem.
30.03.2009
Tydzień w Indiach. Varanasi przywitało nas upałem. Szybko i sprawnie udało nam się w kasie na godzinę przed jej zamknięciem kupić bilety na dalszą podróż, już do końca pobytu. Potem hotel oczywiście znowu pierwszy wybrany z LP. Hotel jest naprawdę fajny. Czuć europejską atmosferę. Ale położony jest nie wiem gdzie. Facet dowiózł nas rikszą do pewnego miejsca i mówi, żeby iść za nim. Idziemy, idziemy a droga kluczy między coraz węższymi uliczkami. Szłam już tamtędy dwa razy ale nigdy w życiu bym nie trafiła.
Po południu poszliśmy nad Ganges. Jesteśmy tuż przy Manikarnika Ghate, tak więc wyszliśmy prosto na pogrzeby. Ktoś zaprowadził nas na taras widokowy. To co zobaczyłam było niesamowite. 10 stosów palących się na raz. To wygląda tak że ciało moczą najpierw w Gangesie a potem kładą na stosie, przykrywają drewnem, polewają czymś i podpalają. Gra muzyka. Jakiś facet oczywiście po to żeby wyciągnąć od nas kasę, zaczął opowiadać jak wygląda ceremonia. Trzeba się zarejestrować w urzędzie, kupić drewno, kobiety zostają w domu. Można palić tylko osoby, które umarły śmiercią naturalną. To największe moje przeżycie w Indiach. Zaraz wybieram się na jogę. To trochę niepokojące, bo kazali mi pójść na dach hotelu.
31.03.2009
Fajnie tu w Varanasi. Wczoraj do południa poszliśmy na miasto a wieczorem na przejażdżkę łodzią. Nie widziałam żadnych pływających zwłok itp. ale przeżycie fajne. Tak dużo się na tej rzece dzieje, można się gapić i gapić. Dziś rano też popłynęliśmy o wschodzie słońca. Bezpłatną łódź zapewnia hotel. Wschód słońca podobał mi się jeszcze bardziej. Oczywiście pstryknęłam 1000 zdjęć.
Wczoraj rano byłam też na jodze. Ćwiczenia jogi tu różnią się od jogi w Europie. Byłam sama na lekcji na dachu i ćwiczyłam na KOCU. Wiatr wiał jak nie wiem co. Nauczyciel był ubrany w elegancką koszulę i spodnie w kancik. Jak mu zadzwoniła komórka to odebrał. Fajne nowe doświadczenie ale chyba jednak wolę jogę u Przemka. Coś mi zaczyna jeździć po żołądku. Chyba trzeba bardziej uważać z jedzeniem.
Po południu.
Siedzimy na dachu hotelu. Przyjemny ten hotel. Byłam wcześniej na refleksoterapii stóp. Oczywiście w obskurnych warunkach i bolało strasznie. Potem nie mogłam chodzić przez chwilę ale generalnie ok.
Wieczór.
Jedziemy pociągiem do Kalkuty. Pociąg jest tak oznakowany że za Chiny nie da się trafić na miejsce. Ale w końcu znaleźliśmy. Najlepsze w tych pociągach jest to że często jest zmieniane miejsce w stosunku do tego wykupionego i często ktoś nam macha przed nosem listą na której są nasze nazwiska po hindusku. Jutro Kalkuta- 13,5 miliona mieszkańców, troszkę to przeraża ale też ciekawi.
7.04.09
Przerwa w pisaniu z powodu nadmiaru wrażeń. Kalkuta przywitała nas strasznym upałem. Roślinność już po drodze stała się tropikalna. Charakterystyczne dla Kalkuty są żółte taksówki- samochody takie starodawne i eleganckie. Jedziemy do hotelu i po raz pierwszy się zdarza, że nie jest wolny ten, który chcemy. Ale już po 15 minutach znajdujemy nocleg.
Na znanej w Kalkucie Sutter Street. Ulica brzydka i warunki fatalne ale bardzo tanio. Kąpię się i wyruszam na podbój miasta. Idę do Victoria Memorial. Cudowne uczucie chodzić po chodniku, gdzie nie jeżdżą pojazdy i nikt nie trąbi. Na ulicy jest gorzej, bo niby są światła ale nikt się tym nie przejmuje i adrenalina skacze jak jedzie na ciebie jakiś wariat. Victoria Memorial ładny- ładniejszy niż na zdjęciu. Podobają mi się te budowle z białego marmuru.
Potem idę do misji Matki Teresy i to dopiero jest fajne. Aha i po drodze odwiedzam jeszcze jakiś cmentarz. Fajny, stary i do tego jaka miła obsługa. Muszę wpisać w książce check-in i check-out. Dochodzę do domu Matki Teresy i odlot. Już przy wejściu siostry z charakterystycznymi habitami z niebieską obwódką. Zwiedzam pomieszczenie gdzie jest grób i wystawa o życiu Matki Teresy. Wrażenie robią jej przedmioty codziennego użytku i przepełnione miłością opisy przy nich np. te sandały miała na nogach w dniu odejścia do Pana. Można oglądać też pokoik, w którym mieszkała. W nimi proste łóżko i biurko a na biurku m.in. figurka Jana Pawła II.
W nocy upał, budzę się śpiąc na wznak a z tyłu włosy mam dosłownie mokre od potu. Ale dla odmiany pranie nie chce schnąć zbyt szybko. Na drugi dzień mam straszną migrenę, idę do muzeum indyjskiego ale nie zabawiam tam długo bo strasznie śmierdzi stęchlizną. Samoa muzeum średnio ciekawe, mój niepokój budzą dinozaury, takie jakby sztuczne, bo wiem że dinozaury prawdziwe są podobno tylko w UB i NY.
Potem chce się przejechać metrem, fajne uczucie. Godzina wczesnopołudniowa a więc luźno i jedzie się całkiem przyjemnie. Jadę na południe, chcę zwiedzić świątynię Kali. Podobno najświętsze miejsce w Kalkucie. Świątynia trochę mnie przeraża. Wchodzi się do ciasnego pomieszczenia, gdzie kłębi się tłum ludzi składających ofiarę. Wytrzymuję tam 1 minutę. Nie można robić zdjęć, trzeba iść na boso a podłoga jest straszliwie brudna.
Południowa Kalkuta jest mniej rozwinięta i wygląda jak typowe indyjskie miasto. Mam już dość egzotycznych wrażeń więc jadę na północ i szwędam się wśród europejskich budynków.
Wieczorem idziemy na kolację i odjeżdżamy do Puri. Tu ukrop jest jeszcze większy, ale ja się czuję jak ryba w wodzie. Na początku Puri mi się nie podoba. Plaża jest dokładnie taka jak w Polsce. Spodziewałam się, że będą jakieś fajne żyjątka ale nic z tego. Na drugi dzień jedziemy do jakiejś świątyni w Kornak. Nie chce mi się strasznie, bo boję się że to nic ciekawego. Ale jest fajna. Cała pokryta rzeźbami Kamasutry, aż dziwne jak oni to potrafili zrobić. Te rzeźby mają charakter erotyczny i przedstawiają pary w miłosnym uścisku. Niesamowite coś takiego na świątyni. Aha, i jedziemy tam autobusem- całkiem przyjemne przeżycie. Ciekawe jest, że pukają w autobus jeśli chcą ruszyć lub go zatrzymać.
Wieczorem idziemy na kolację i odjeżdżamy do Puri. Tu ukrop jest jeszcze większy, ale ja się czuję jak ryba w wodzie. Na początku Puri mi się nie podoba. Plaża jest dokładnie taka jak w Polsce. Spodziewałam się, że będą jakieś fajne żyjątka ale nic z tego. Na drugi dzień jedziemy do jakiejś świątyni w Kornak. Nie chce mi się strasznie, bo boję się że to nic ciekawego. Ale jest fajna. Cała pokryta rzeźbami Kamasutry, aż dziwne jak oni to potrafili zrobić. Te rzeźby mają charakter erotyczny i przedstawiają pary w miłosnym uścisku. Niesamowite coś takiego na świątyni. Aha, i jedziemy tam autobusem- całkiem przyjemne przeżycie. Ciekawe jest, że pukają w autobus jeśli chcą ruszyć lub go zatrzymać.
Kolejny dzień spędzamy na miejscu. Zażywam kąpieli w morzu. Kąpię się w ubraniu, tak jak wszyscy, nie ma mowy o rozebraniu się do stroju. Woda bardzo słona i szczypie w oczy.
Na następny dzień jedziemy na wycieczkę nad jezioro Chilka. Jedziemy komfortowym jak na Indie autobusem, Wyjazd miał być o 7 ale tak naprawdę ruszamy gdzieś po godzinie. Po drodze postój bo wszyscy Hindusi idą do świątyni. My nie możemy tam wejść. Woda w jeziorze zielonkawa. Musi tam być pięknie w zimie bo w tym miejscu zimują ptaki wędrowne. Teraz niestety już ich nie ma. Pływamy łódką i widzimy jakieś niedobitki ptaków i delfiny ( całe czarne, te które widziałam na Ukrainie były szare). Zajeżdżamy jeszcze na jakąś wyspę. Na wyspie facet pokazuje mi ja się z muszli wyłuskuje perłę. Ciekawe to nawet.
Wracamy do Puri i wieczorem jemy kolację w dwóch restauracjach. Teraz siedzę w pociągu, który się opóźnia. Jedziemy nim do Dehli.